Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/29

Ta strona została przepisana.

dzieli, a sami zaradzić sobie nie potrafią, to skamlą: »Chłopie ratuj!« i niby temu złemu psu, nową budę obiecują za obronę. A niech się jeno na lepsze przemieni, to nam w nadgrodę dołożą jeszcze poborów i pańszczyzny. Coć rzekłem, prawdę rzekłem.
— Głupiś, Pietrek, jak ten rozdziawiony but! — powstał na niego starszy chłop o mądrych oczach i gębie naznaczonej plejzerem od ucha do nosa. — Nie panów idziema bronić, a jeno tej ziemi, wiary świętej i samych siebie. Mało ci to już nakładł w łeb p. Bujak, a ty cięgiem swoje, jak ten baran: be i be, i trykasz łbem o ścianę. Trykaj sobie na uciechę, jeno drugim ducha nie odbieraj. Mądrzejsze od ciebie poszły.
— Ja się ta panów nie bojam — wyrwał się któryś zuchwale — po wojnie, jak prawo będzie za nami a kosy w garściach, to niechże z nami popróbują dawnego traktamentu. Juści, każdy powinien dać obronę matce rodzonej. Woła nas Kosciuszek: idziewa bić, kogo nam przykaże.
— Czy to prawda, że on charakternik? — wtrącił któryś, zwracając się do Kościuszki. — Mówią, jako potrafi przemienić się w kota i ptakiem w górę wyfrunąć?
— I że choć taki wielki generał, a chłopów za swoim stołem usadza, z niemi za pan brat, a panów nawet do sieni dopuszczać wzbrania.
— I pono sam król mu nakazał: Rządy bierz, panom za zdrady głowy ucinaj, a chłopów wynoś, ziemię im rozdawaj i na dworach osadzaj!
— Tak pono zrobili w onej Francyi, gdzie Koscuseksamego ich króla zwojował.