brała miejsce liczna kompania sprzysiężonych wprawdzie, ale samych moderantów i mieszczan w sporej kwocie. Królował pomiędzy nimi głośny swojego czasu J. Wyssogota Zakrzewski, były prezydent Warszawy, obrońca miast na sejmie, i pierwszy, który się był przepisał na prawo miejskie. Człowiek był mądry i cnotliwej duszy obywatel i wielce miłowany przez miejskie pospólstwo; mąż już w latach, ale pomimo wieku i siwizny, krzepki jeszcze, postaci wspaniałej i pięknego oblicza. Nosił się po francusku i wielbił Voltair’a. Za nim siedzieli posobnie: Ksawery Działyński, Sz. Szydłowski, Fr. Gottie, J. Horain, J. Wybicki, Fr. Tykiel, A. Ciemniewski, Fr. Makarowicz, W. Borakowski, Eliasz Alve i wielu drugich. Generał Mokronowski siedział z papierami przed sobą i piórem w ręku. Generał Cichocki, paląc lulkę, krążył po komnacie, nie bierąc udziału w dyskursach. Deliberowano nad dniem wybuchu; kilku z mieszczan, a szczególniej Morin, bankier i spólnik Kapostasa, przekonywał zgromadzonych o konieczności odłożenia terminu powstania. Podnosiły się żywe sprzeciwy. Rozmowa stawała się coraz żywszą.
Mokronowski, spostrzegłszy Zarębę, odprowadził go do bokówki.
— Mam dla Waści miłe słowa, jeśliś ciekawy — przemówił bardzo łaskawie.
— Ciekawym, bo się znikąd takowych słów nie spodziewam, p. generale.
— Toć powiem prosto: król bardzo cię wysławiał za jakąś przysługę mu oddaną.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/299
Ta strona została przepisana.