Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/303

Ta strona została przepisana.

Na kwaterze oczekiwało go tyle przeróżnych spraw, że nazajutrz prawie o świtaniu poleciał do arsenału, gdzie już codziennie zbierała się »Mała Rada«, przeniesiona z pod Sfinksów w obawie przed Baurowskiemi szpiegunami, tutaj bowiem był ośrodek wszystkich konspiracyj i powstańczych przygotowań. Owo i z tej przyczyny arsenał aż dygotał w posadach od wzmożonej, nieustającej pracy. Dziedzińce były zapchane ludźmi, jaszczami, harmatami i wojennym rynsztunkiem. W stajniach gromadzono coraz więcej cugów. W kuźniach i ludwisarni dzień i noc gorzały ogniska, pracowały miechy i biły młoty. W reperacyjnych warstatach broni ani na chwilę nie umilkały skrzyboty pilników i złowrogie piszczenia brusów, toczących szable i bagnety. Kołodzieje, szewcy, krawcy, rusznikarze, siodlarze i miecznicy przepełniali nizkie pawilony. Nawet w kazamatach, w ciasnych, sklepionych komorach wrzała gorączkowa robota; wyrabiano tam karabinowe naboje i działowe pociski pod szczególnym nadzorem Dobrskiego. Wyrabiano je również po klasztorach, jak u Kapucynów na Miodowej, u Dominikanów na Freta i u Bernardynów na Krakowskiem. Dozór nad temi fabrykami miał Ojciec Serafin. Właśnie spotkał się z nim w dziedzińcu Zaręba. Mnich był strasznie wymizerowany.
— Więc dzisiaj generalne zebranie? — spytał, ciężko dysząc i pokaszlując.
— Dzisiaj. Mniemam, jako najpóźniej wystąpimy w piątek w nocy.
— Daj Boże jak najprędzej. Muszę Waści powiedzieć o Konopce. To wściekły człowiek. Spotkałem go