Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/316

Ta strona została przepisana.

tygodnia unosiły się po mieście smakowite zapachy wielkanocnych specyałów i nie słyszało się muzyckich rzempołów. Na ulicach panował wielki ruch i gwar, pomnażany jeszcze turkotami licznych pojazdów i tententem przelatujących ordynansów z kresami. Szczególniej rojno i gwarno było na Freta, Długiej i Starem Mieście. Na Długiej, przed oknami, poza któremi piękne dziewczęta szyły kornety i stroje, kręcili się jak codziennie, różni franci i młodzi oficyerowie. Ciżbiono się przed jatkami rzeźników, gdzie w obramieniu białych i różowych hijacyntów, na zwojach wędzonych kiełbas, paradowały pieczone prosięta z jajkami w ryjach lub szczerzyły kły dzicze łby, uwieńczone bluszczami. Nie mniej żarliwie admirowano jatki cukierników, pełne bab, mazurków i wszelakiego ciasta. Widać się dawało sporo przyjezdnych, wałęsających się od sklepu do sklepu. Dzieci latały z grzechotkami. Po rogach ulic sprzedawano wielkanocne baranki, misternie ze śnieżystej wełny uwinięte. Na stacyach stały, jak zawsze, powozy do najęcia. Kościoły z powodu Wielkiej Środy i spowiedzi do późnej nocy stały otwarte. Pod tym pretekstem u Kapucynów na Miodowej gromadziła się spiskowa młodzież. W bocznej nawie siedział Ojciec Serafin i spowiadał każdego, który się ujawnił umówionym znakiem. Zaczem, po komunii odebrawszy przysięgę, rozdawał wraz z błogosławieństwami bandolety, naboje, kartelusze z instrukcyą i hasło na jutrzejszą walkę. Toż samo u Bernardynów czynił ks. Jelski; toż samo ks. Meier na Freta u Dominikanów, a drudzy prawie we wszystkich kościołach. Nawet Barani Kożuszek, siedzący na swojem