Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/326

Ta strona została przepisana.

— Mości panowie! Dwie wiadomości: Kanclerz Sułkowski skończył przed godziną.
— Wykpił się od szubienicy! — wyrwał się jakiś zuchwały głos.
— Druga ważniejsza. Poruczniku — zaszeptał dyskretnie — papier pachnący i widzę kobiece pismo. Nie pytam, kto, jeno czy można zawierzyć?
— Trzeba, Obywatelu-Generale! Głowę stawiam za prawdę! — odparł z naciskiem, chowając do kieszeni karteluszek, otrzymany od Izy. Zrumienił się przytem, jak panna.
— Traf zrządził, że mamy hasło wydane moskiewskim wojskom na jutro: Suworów! Zapamiętajcie: Suworów! Cóż masz na planie czynności? — zwrócił się znowu do Zaręby.
— Spieszę objąć komendę nad Starem Miastem, jaką mi wyznaczono.
— Nieco z drogi, ale żebyś mógł się przedostać na Krakowskie Przedmieście...
— Wedle rozkazu, Obywatelu-Generale! Jestem delegatem marszałkowskiej dragonii; objąłem też dowództwo nocnego rontu, który może swobodnie cyrkulować po mieście...
— Fortunna wielce okoliczność! To zajedź na moją kwaterę i powiedz generałowej, żeby o świcie przeniesła się na zamek! Krakowskie będzie placem największych bitew. Pałac nie nazbyt ubezpieczony. Nie wiem, czy pozostawiona obrona wystarczy...
— Melduję pokornie, jako na tę ewentualność ma pospieszyć z pomocą Sowiński z kadetami. Mają przykazane osłaniać flanki regimentu Działyńskiego.