Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/337

Ta strona została przepisana.

są twojem przeznaczeniem. Ale cóż się stanie ze mną? Boże, jakaż ja będę samotna i nieszczęśliwa. A jednak, to twoja wina! — blusnęła mu niespodzianie w twarz, jadem wyrzutów. Oczy jej zapłonęły ponurym ogniem Nemezydy.
— Moja wina? — cofnął się, jakby przepaść otwarła się pod jego stopami.
— Twoja wina! Gdybyś mnie kochał, nie oddałbyś nikomu! Nie kochałeś mnie nigdy! Z tego poszły wszystkie moje nieszczęścia! — nienawidziła go w tym momencie.
— Więc twoje zdrady i twoi kochankowie i całe twoje życie, to moja wina? Ja cię nie kochałem? Na Boga, miejże choć iskrę sumienia! — wybuchnął strasznem rozżaleniem.
— Sewer! Przebacz! — wystraszyła się dzikim obliczem jego boleści — już sama nie wiem, co mówię. Nie patrz tak na mnie! Nie przeklinaj, bo ci tu skonam u stóp twoich! Przebacz mi wszystko! Żebyś wiedział, jak teraz piekielnie cierpię! Tak, to moja wina, moja! Jakże mi straszliwie żal! A odrobić już nie można niczego! Zapomnij mi krzywd! Rozstańmy się, jak przyjaciele! Dla mnie wszystko się skończyło! Jeśli cofniesz swoją braterską dłoń, na resztę życia nie pozostanie mi nic, nawet nadziei. Leć swoim górnym szlakiem, rycerzu i bohatyrze, leć, orle wielbiony. Twoich podniebnych lotów nie może pętać żadna miłość! Moja dusza nieodstępnym śladem pójdzie za tobą. Będzie żyła okruchami twojej sławy i szczęścia! — mówiła ze wzniosłą i heroiczną rezygnacyą, pokazując zarazem nadludzką moc