Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/369

Ta strona została przepisana.

Długiej bitwa dawała obraz przerażających jatek, krew spływała ku kościołowi Dominikanów, formując niemałe kałuże. Kosy, bagnety, rzeźnickie noże, drągi, topory, a nawet pazury i zęby pracowały tak rozwścieklone a skutecznie, że w godzinę z tysiąca grenadyerów ocaliło się ucieczką na Miodową może ze trzystu gemeinów, reszta pocięta, niby krwawe snopy na żniwnem polu.
I lud poniósł straty niemałe, szczególniej dużo było rannych.
Właśnie słońce już weszło, gdy trąby i bębny zagrały zwycięską fanfarę.
Dowódcy jęli nawoływać do szeregów i sprawiać wśród nich ład jaki taki.
Ściągali pod kościół Paulinów z krzykiem niezmiernego tryumfu; maszerowali, potrząsając zwycięsko bronią, osmaleni prochem, w krwawem błocie unurzani, w łachmanach, ociekający krwią, cali w ranach, a z twarzami radosnemi, jak ten wstający, cudny poranek wiosenny. Zasię z jakowychś nor i zaułków, z piwnic i ścieków, wypełzły mrowia ultajstwa, rzucały się do uprzątania pobojowiska i obdzierania trupów.
Major Ropp, ledwie dyszący z utrudzenia, rozkazał Zarębie wziąć armatę i strzedz wylotu ulicy Długiej, a Linowskiego z Casparim i dwoma działami pchnął do oczyszczenia dziedzińca Krasińskich i przerwania z tamtej strony komunikacyi Igelströmowi, sam zaś wezwany przez pułkownika Poniatowskiego, popędził z pół szwadronem kawaleryi narodowej na Muranów przeciw następującym Prusakom.