Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/389

Ta strona została przepisana.

niezmożone, rwały się do nowych szturmów. Ze ślepem męstwem, spiętrzonemi falami biły w arsenał i miażdżone, podarte i zdziesiątkowane, jak fale, odpływały gdzieś w głąb, aby za chwilę powrócić z jeszcze większą siłą i uporem.
Ale i arsenał bronił się coraz potężniej, zwłaszcza, iż na tyłach szturmujących kolumn podniesły się bojowe zgiełki i gęste strzelaniny. Zbrojny lud spieszył na pomoc.
Kiliński napadał z dwóch stron, szarpiąc na wszystkie sposoby. Od Freta grały działa Zaręby coraz bliżej i częściej. Z Leszna również ryczały armaty. Kapitan Kosmowski z Orlej, a Krieger od kościoła napierali zajadle.
Moskale, osaczani w żelazną obręcz powstańców i bici z arsenału, zaczynali już nieco słabnąć, chwiać się, mieszać.
Pochwycił ten moment Cichocki. Trąbki rzuciły sygnały i piechoty jęły się pospiesznie wysuwać do kontrataków, kiedy naraz straszliwy huk wstrząsnął murami. Wschodnia baszta wyleciała w powietrze. Arsenał zadygotał aż do fundamentów. Olbrzymi słup ognia, dymów i murów targnął się posępną fontanną w górę i opadł, zasypując rumowiskami dziedziniec i część ulicy Długiej.
Moskale, w obawie dalszych wybuchów, cofnęli się gwałtownie w tył; ale po chwili, profitując z gęstej kurzawy i dymów, runęli jak potok na wyłamane ściany.
Nie zaskoczyli jednak Cichockiego. Na rumowi-