Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/398

Ta strona została przepisana.

smoliste beczki i antały, pijatyka stała się powszechna. Pito z flach i gąsiorów, pito kociołkami, pito prosto z beczek, pito z kałuż rozlanych — pito do ostatniego tchu, na śmierć.
Naczelne bataliony grenadyerów przemieniły się wnet w bezładne kupy oszalałego swywolą ultajstwa. Dzika, bełkotliwa i pijana wrzawa zatrzęsła murami. Już tu i owdzie zabrzęczały bałabajki. Ściany zdały się pękać od tłumów. Pijane żołdactwo rozbijało się w ciasnych przejściach, salach i antyszambrach z rykiem burzy, ogarniętej wściekłością. Łamano wszystkie zapory i drzwi. Bito kolbami porcelanowe pająki. Roztrzaskiwano źwierciadła. Miażdżono butami kryształy i szkła weneckie. Chińskie wazy pryskały w tysiączne skorupy. Z furyą obtłukiwano farfurowe kominki Przy wtórze wycia i śmiechów rozszarpywano gobeliny i obicia ścian. Przypuszczano zajadłe szturmy do konterfektów i obrazów; piękne damy, króle, rycerze i święci, pocięci pałaszami, postrzelani, podarci bagnetem, wylatywali za okna. Niegdzie, na pawimentach z różanego drzewa, dających obrazy najcudniejszych kobierców, już rozpalano ogniska, podsycane szczątkami sprzętów. Karty ksiąg i kopersztychy, porwane na strzępy, fruwały, niby stada motyli w gryzących dymach, napełniających pokoje. Bagnet i kolba, pięście i nogi, pracowały na wszystkie sposoby, pozostawiając za sobą jeno plugawą ruinę.
A uciecha sięgnęła szczytu, kiedy zjawiły się obozowe dziewki, które stadem zjuszonych rują suk wdarły się z wyciem na pokoje. Zabawa przybrała nowy obrót.