Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/42

Ta strona została przepisana.

telów, czcił na równi z najsławniejszemi w przeszłości, ale główną wagę położył na Kościuszce. W niego patrzył, niby w słońce, przyjmując ze drżeniem serca, każdy dźwięk jego głosu. Niepokoiła go jednak jego nieprzenikniona twarz, niby księga, tajnemi znaki pisana i na siedem pieczęci zamknięta. Niepodobna było z niej nic wyczytać. Jeno rozpłomienione oczy zdawały się oskrzydlać te w marmur zakrzepłe rysy.
— Maskali to, czy nieczułość? — rozważał, lecz nim doszedł responsu, odciągnął jego uwagę dość żywy spór, jaki się był zawiązał między Sz. Linowskim a ks. Dmochowskim, który pokazując się zaciekłym Jakobinem, pragnął uformować insurekcyę nie tylko na maksymach francuskiej rewolucyi, ale, co znamienniejsze, i na jej krwawych praktykach, nie przebierających w środkach. Wspierał swoją racyę uczonemi cytacyami, ognistą wymową i dosadnemi słowy. Linowski zaś gromił jego opinię z wytrawną i spokojną sztuką szermierza, pewnego swej ręki i oka, zadając mu raz poraz dotkliwe ciosy szyderstwem i drwiącą pobłażliwością, przyczem nie omieszkiwał najzjadliwiej zaczepiać jego patrona i przyjaciela, ks. Kołłątaja. Wspierał go w tem Wodzicki, okazowujący sankulotom wzgardę i uważający hersztów rewolucyi za opętanych zbrodnią ludojadów.
— Ale te ludojady — zawrzał gwałtownie ks. Dmochowski — ogłosiły prawo człowieka, ugruntowały równość, wywyższyły cnotę, rozumowi dały powinne miejsce, uczciły starość i sieroctwo, w nędzarzu pokazały brata, obaliły przesądy, tyranom wypowiedziały wojnę, przemocy najeźdźców wybiły zęby i zbawiły ojczyznę!