Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/47

Ta strona została przepisana.

dniały starożytne zbroje, stały farfurowe wazy, dające podobieństwo bukietów rozkwitłych, polśniewały oślepłe ze starości zwierciadła i przygasłe złocenia. Staroświecki sprzęt surowym kształtem gęsto zalegał pawimenta. Obejrzał się raz jeszcze i ruszył do stancyi, przeznaczonej sobie na kwaterę, lecz nagle zatrzymał się przed progiem. Owo między oknem a drzwiami wyłoniła się przed nim jakby groźna chmura.
Dźwigał się na koniu olbrzymim skrzydlaty rycerz z kopią złożoną do ataku. Orle skrzydła u ramion, czarna, złotem nabijana zbroja i szyszak, powiewający czubem czarnych piór strusich, nadawały mu pozór majaczenia. Z poza opuszczonych krat przyłbicy jakby świeciły spojrzenia, zaś koń, cały w blachach i łuskach, zdawał się brać pęd bojowy. Skrzydlaty rycerz uderzał z furyą na niewidzialnego wroga, porywała go jakaś moc, niczem niepohamowana. Zdał się być wichrem, w kształt rycerza zaklętym, posępnym widmem chwały i świetności dawno struchlałych pokoleń.
Kościuszko pochylił głowę jakby przed cieniem zjawionej w tej wielkiej godzinie, duszy praojców i nawrócił z powrotem do stołu. Ale skrzydlaty majak przysłonił mu sprawy najbliższe i zakrył niepokojące myśli. Upłynęło sporo czasu, nim jął odczytywać na nowo gotowy już do podpisów i proklamowania publicznego akt insurekcyjny.
— Jeszcze parę godzin, a słowo stanie się ciałem! — pomyślał i odwrócił się gwałtownie, odniósł bowiem wrażenie, jakby ktoś wypowiedział te słowa. Nie było jednak nikogo w komnacie. Pałac Wodzickich, gdzie