Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/52

Ta strona została przepisana.

nia, poczuł, że jego serce bije zgodnie i za jedno z milionami serc współbraci. I wraz z tem przeświadczeniem spływała w niego moc całego narodu, niezłomne męstwo i determinacya walki usque ad finem. W tej chwili łaski stawał się duszą i czuciem powszechności jej sumieniem, nieśmiertelną wiarą i prawem.
— Podołam i wydźwignę! — ślubował, podnosząc czoło, spromienione gloryą bohatyrskiego posłannictwa. I z taką mocą zestrzeliły się w nim wszystkie potęgi, że zajaśniał nadziemską pięknością.
Poczuł się wodzem narodu i sprawcą jego przyszłych losów.
Słuszna duma zagrała mu w piersiach mocą wywyższenia i dobrowolnie przyjętej ofiary. Rozumiał bowiem, jako bierze na barki ciężki krzyż i dźwigać go powinien aż do końca dni swoich. Los wynosił go na szczyty niedostępne zwykłym śmiertelnikom, na szczyty Golgoty. Nie uchylił się jednak przed cierniową koroną przeznaczeń. Wszak już umierał dla siebie, aby żyć dla ojczyzny i ludzkości. Przeznaczenie formowało z niego nieśmiertelny płomień, by narodowi rozświecał ciemne i straszne drogi niedoli.
— »Ani z soli ani z roli, ale z tego, co mnie boli, wyrosłem« — przyszły do pamięci słowa Czarnieckiego. Treścią były najgłębszą i jego istności. Wszak z bólu wzięła się jego moc. Męką karmiła się jego dusza przez wszystkie lata żywota. Przemoc, tyrania, niesprawiedliwość, oto wiecznie krwawiące rany jego serca, oto generalni wrogowie. I niedość będzie wypędzić nieprzyjacioły, niedość uwolnić Polskę od hańbiącego ja-