— Qui non est nobiscum, est contra nos — zakończył obszerne wywody ks. Dmochowski, zabierając się do pisania — zaczekaj Waszmość na instrukcyę!
Zaręba, który miał z nim tajną naradę imieniem klubu »Obrońców wolności«, obsunął się na jakieś krzesło, śmiertelnie przemęczony. Dyskurowali bowiem od paru godzin, a teraz już przebrzmiał hejnał Maryackiej wieży i dzwony po kościołach rozgłaszały południe. Ta właśnie długa narada, przeplatana zaciekłemi dygresyami, namiętna i co chwila grożąca wybuchem partykularnych animozyi, przyprawiła go o wielkie wzburzenie.
Ksiądz bowiem wydał się Jakobinem najkrwawszego wzoru i z nieprzezwyciężonym uporem powtarzał swoje generalne principia: doskonała równość, śmierć króla i objęcie rządów przez Kołłątaja. Tymi tylko sposoby mniemał wydźwignąć Rzeczpospolitą. Zaś ani słuchać nie chciał przedstawień rozsądku, jako praktyki paryskich sankulotów, zastosowane w Polsce, mogą zaszkodzić powstaniu: odstręczą umiarkowanych i wystraszą szlachtę.