Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Nowina była wagi niezmiernej; wszystkie oczy wpiły się w niego z niepokojem, on zaś podniósł się i żywo gestykulując, jął siekać prędkimi, syczącymi wyrazy:
— Ja wiem, kiedy! Ja wiem, gdzie! Ja będę wiedział, kto! Tyle wam jeno zawierzę, że dzisiejszej nocy chodziła deputacya na Podgórze do cesarskiego komisarza. Bayr przyjął ich otwartemi ramionami. Paktowali z nim do świtania. I musiano tam zawrzeć jakieś haniebne układy! — poczerwieniał nagle i bijąc pięścią w stół, aż zadzwoniły naczynia, zakrzyczał: — To zdrada główna! Domagam się na zdrajców szubienicy!
Porwali się, żądając ściślejszej relacyi. Odmówił, zasłaniając się tajemnicą in statu, którą zaraz poniesie Naczelnikowi. Strach i przygnębienie zasępiły oblicza. Nowina zdawała się nie do wiary, ale przynosił ją człowiek godny, żarliwy patryota i doskonały Jakobin. Spoglądano więc na siebie w cichem przerażeniu. Nawet Zaręba srodze się zaniepokoił, na co zaszeptał mu do ucha Kapostas:
— Bajędy strachajłów, zbierane po kafehauzach i rynkach. Słuchajmy cierpliwie dalej tych osłów, poprzybieranych we lwie skóry!
I czekali niedługo, bowiem Żukowski zaintonował na ten sam tenor:
— Po owocach ich poznacie je! Prawda czy nieprawda? Cóż to mamy dzisiaj? Ostatni marca. Ileż czasu od proklamowania insurekcyi? Cały tydzień. I cóż przez tyle dni uczyniono? Pytam się, cóż uczyniła Rada Na-