Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/92

Ta strona została przepisana.

kontrowersyami, że Zaręba znalazł się jakoby na dnie kipiącego kotła. Dopiero usadowiwszy się w jakimś ustronniejszym kącie, zaczął to i owo wyławiać ze sprzeczek i dyskursów. Przeszkadzały mu jeno pijackie wrzaski, huczące nieustannie z bocznej stancyi. Lusztykowali tam oficyerowie ze swojemi gamratkami. Brzęki kielichów, piski dziewczyn, sprośne przyśpiewki, nieprzystojne słowa i żołnierskie klątwy hulały tam wraz z szaloną wesołością.
Znany dobrze Zarębie głos Biegańskiego górował nad wszystkimi, trzymał prym i najczęściej pobudzał towarzyszów do śmiechów, tupań, dzikich okrzyków i wznoszenia coraz innego zdrowia. Pito na umor i zabawiano się, jak zwyczajnie przed wymarszem na wojnę. Ale generalną uwagę zwracała obszerna nisza w głębi, gdzie siedziała kupa okolicznej szlachty: kontuszowa, podgolona, wąsata, miniasta, głośno wyznająca swoje opinie, trącące staroświecczyzną, i dziedzicowskie, święte racye. Kwitnął pomiędzy nimi, na pierwszem usadzony miejscu, gruby bernardyński przeor, o czerwonej i pełnej niby księżyc twarzy, wspartej na obfitych kondygnacyach tłustych podbródków, przyozdobionej potężnym nochalem ślicznej farby śliwkowej. Mówił przez nos reformacką modą, gęsto szpikując wywody łaciną i jeszcze gęściej zalewając wzniosłe cytacye wielkiemi szklenicami wina. Snać dyskursy, jakie prowadzili, były gorzkawe w posmaku, bowiem mimo częstych kolejek twarze mieli skwaszone, posępnie brzmiały słowa i troska wyzierała z oczów. Dawali obraz zebranych na pogrzebową stypę. Deliberowali też nad sprawami de publi-