Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/101

Ta strona została przepisana.

stając egzercyrować dziewek, czyniących po pokoju wiatr kusemi, barwnemi kieckami, przyczem dostało się dyrektorowi, a już z lubością powstała na nieobecnego męża:
— Zaraz po objedzie wziął fuzyjkę i poszedł w pole! Wróci na północek!
— Snadź jeszcze nagląda oraczów pod lasem! — chciał go bronić Rafał Kołłątaj, towarzysz Kościuszki. — Niedawno co słyszałem stamtąd strzały.
— Hultai się w Gdowie ze somsiady i przywiozą go nad ranem! — wybuchnęła jejmość, ale jakby na przekor jej zapowiedziom, stanął w progu wywołany we własnej osobie.
Mąż był wspaniałej cyrkumferencyi, a tak krotochwilnego animuszu, że na widok srogiego marsa połowicy gruchnął wesołym śmiechem, aż mu zadrgały konopne wiechcie wąsów. Torbę z pękiem kuropatw cisnął kredencerzowi, przywitał z rewerencyą gości, a zasiadłszy na swojem miejscu, kawę odsunął z animozyą i wyciągnął rękę po gorzałkę i czubaty półmisek nakrajanych wędlinek.
— Ja tam panie święty, matko jedyna nie używam tej modnej mikstury! Zabawiłem się dłużej, Anulko, darujcie waszmość panowie, bom spotkał cześnikowicza Maciejowskiego i tak gadu, gadu zeszło nam. Opowiadał mi o wojewodzicu podlaskim, Gozdzkim, takie ucieszne facecye, że dziw mnie nie ruszyło ze śmiechu, panie święty, matko jedyna! — tu kropnął trzeci kieliszek gorzałki, a jął godnie czcić kiełbasę.
— Musi być coś zgoła nieprzystojnego — zasromała się cnotliwie jejmość.