czę, ale jak go przydybią i wywiozą gdzie pieprz rośnie, nie zapłaczę po nim...
— Snadż ukrzywdził waćpana, żeś mu tak nieżyczliwy? — spytał nagle Milewski.
— Nie widziałem go na oczy i, panie święty, matko jedyna, zobaczyć nie chcę... boć to pono farmazon i ateista! Słyszałem ja o nim jeszcze drugie a cale gorsze rzeczy; powiadał sam pan kasztelan biecki, Żeleński, jako Kościuszek nie na wojnę z Prusakami się gotuje, a jeno zbiera kupy ultajstwa, chłopów intryguje na szlachtę i lada dzień roznieci w kraju srogą rebelię...
— Jezus Marya! — przeraziła się jejmość, załamując ręce.
— Bajędy wypuszczone na świat przez Łykoszyna — wtrącił Kołłątaj.
— Jakże, kiedy między chłopstwem wielkie poruszenie, zbierają się po nocach na narady i czytania różnych karteluszków, jakie się rozpowszechniają po wsiach. Miałem taki jeden w ręku: stało w nim o francuskiej rewolucyi, prawach człowieka i zniesieniu poddaństwa! Na własne oczy czytałem!
— Ale strach ma wielkie oczy, mości Jaworski! — mitygował go Kołłątaj, patrząc na dyrektora, czerwonego jak burak, który jakby chciał coś przemówić, lecz nie śmiał i tylko z tajoną wściekłością obgryzał sobie paznokcie.
— Panie święty, matko jedyna! Nie dalej jak w Auguście wałęsał się po okolicy hultaj, mieniący się być z komendy majora Gordona z Opoczna, jakoby to już zdezarmowanej. Szwendał się po jarmarkach i odpustach, poczęstunków nie szczędził, a wszędzie kładł
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/103
Ta strona została przepisana.