pod ganek bryczka i wysiadł z niej Jan Czyż, major kawaleryi narodowej, powracający ze Sendomirskiego. Zamienił parę słów cichych z Milewskim i poszedł również do oficyny. A wkrótce po nim wpadł w dziedziniec na spienionym ordynaryjnym człapaku jakiś człowiek przybrany w długie buty, płócienne hajdawery i takąż czamarkę, z czerwonemi żeberkami; z pod słomianego kapelusza wyzierała opalona na słońcu młoda i wielce zuchowata twarz, z płowymi wąsikami. Był to porucznik z brygady Madalińskiego, Dziemiński. Tego wziął Milewski do swojej stancyi, ku głośnej żałości dzieci, które nie chciały go puścić.
— Naczelniku, generale! — szepnął porucznik, oddając gruby pak papierów.
— Tutaj nazywam się Milewski, jestem egzulem, chroniącym się w kordonie cesarskim, a waść, mości poruczniku, jesteś komisarzem z moich dóbr...
— Wedle rozkazu! — sprężył się i bezwiednie podniósł rękę do czoła.
Uśmiechnął się Milewski, a przykazawszy usiąść przy sobie, żarliwie rozpytywał o stan brygady, stopień wojskowej gotowości i jej ducha.
Porucznik dawał bystre odpowiedzi, a zakończył gorąco:
— Brygada gotowa do ostatniego kopyta i tylko czeka znaku...
— Wojska skwapliwie wystawiają poczciwe chęci służenia ojczyźnie... gorzej idzie z ogółem: nie skory do ofiar i zrozumienia sprawy...
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/107
Ta strona została przepisana.