co chwila jakieś postrojone, znaczne persony. Miejski hajduk w granatowej kapocie z czerwonymi obszlegami i w srogiej rogatywce, obłożonej czarnym barankiem, odgarniał halebardą cisnące się pospólstwo i przyciszał groźnie, kiedy nazbyt głośne i swywolne przekpiny zaczynały lecieć na wielmożów.
Kuba śmiele zmierzył do sieni, ale halebarda zagrodziła mu drogę i nie pomogły perswazye ni molestacye, a gdy jął żywiej nastawać, wziął nogą ciężko obutą i wyleciał na bruk. Zebrał się w mig i, przyskakując na rozsądną odległość, wybuchnął gwałtownie:
— Ty krowo municypalna! Ty świński pociotku! Ty robaczywa gomóło! krzyczał zajadle wśród śmiechów ultajstwa, mającego szczególniejszą awersyę do sług municypalnych, a wyczerpawszy litanię najdotkliwszych obelg i wyzwisk, przepadł gdzieś w tłumie.
Zjawił się jednak rychło z ogromnym kocurem na rękach i w licznej asyście rozjuszonych piesków, kota cisnął w sień i poszczuł, a nim się hajduk pomiarkował, już tam wybuchnęły wściekłe ujadania i szalone gonitwy, zaś Kuba, przesadziwszy próg, oparł się dopiero w antyszambrze oświetlonej rzęsiście.
Natychmiast zaprowadzono go do Barsa, siedzącego w ustronnej stancyi przed zwierciadłem i ostrzącego brzytwę.
Spełnił polecenie i, wyciągnięty jak struna, penetrował oczyma po stancyi.
— Gdzie przebywa pan generał?
— Melduję pokornie, iż z Jazdowa odjechał.
— A potrafisz golić, hę?
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/137
Ta strona została przepisana.