rolę i stać się pomocnym w jej ambitnych zamierzeniach, mających na względzie wywyższenie męża. Że zaś przytem był piękny, tkliwy, wierny i gotowy dla niej ważyć się na wszystko, więc chociaż dawała ze siebie obraz doskonałego chłodu i powściągliwości, ale już nieraz wzburzał ją zapamiętałością wybuchów i czarował zuchwalstwem wyznań; nieraz też jego głos przejmował niepokojącym dreszczem, dotknięcie rąk paliło, a lazurowe oczy i ponsowe wargi żebrały tak ogniście a zarazem tkliwie, że serce zamierało w lubym bezwładzie i jej królewska postać chyliła się, niby kłos niezżęty, w omdlewającej tęsknocie upojeń. Ale krótko to trwało, bo jej doskonałość cierpiała nad własną słabością i obrażona cnota nie szczędziła gorzkich napomnień, boć jej wzniosłym obrazem być chciała ku uwielbieniu powszechności. Bowiem piękna pani, chociaż wyznawała górne zasady filozofów, kochała ludzkość, marzyła o powszechnej równości, a prawa Natury miała za ewangelię, lubiła także stroje i zabawy, dobry stół i wysoką pozycyę, dworne maniery, przepych i panowanie, więc te dreszcze, zwiastuny burzy miłosnej, wolała mieć tylko za przyprawy w monotonnem pożyciu małżeńskiem.
Konopka patrzył na nią tak uporczywie, aż przysunęła się do niego.
— Idziesz waćpan do Działyńskiego?
— Nie należę do komitetu! Bóstwuś dzisiaj równa, Luizo! — zaszeptał gorąco.
— Więc pozostaniesz ze mną cały wieczór?
— Mógłżebym zostać nieczuły na głos przyjaźni!
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/148
Ta strona została przepisana.