— Mam ci wiele rzeczy do zakomunikowania.
Dwie błyskawice strzeliły z jego oczu z taką potęgą, że zrumieniła się pod niemi, a podnosząc chusteczkę do twarzy, szepnęła z czułym wyrzutem:
— Wszak nie cieszyłam się twoim widokiem cały, długi tydzień!
— Wiekiem zdawał mi się być, nieskończonością — odparł smutnie. — Jeździłem do Lublina względem utworzenia tam filii klopu »Przyjaciół Złączonych«.
— I zatrudniły cię tak długo piękne Lublinianki...
— Ty wiesz, pani, żem istność swoją ofiarował jedynemu tylko bóstwu i na wieki — wyrzekł, pochylając głowę. — Rozkażesz mi co, Luizo?
— Uwielbiam twoją dyspozycyę serca — szczerość zabrzmiała w jej głosie. — Proszę, zaśpiewaj jaką piosenkę. Tak cudnie oddajesz miłość i tęskotę!
— Bo śpiewam czucia, trawiące moje serce...
— Ach, i mojej duszy wyrażasz głos utajony! — Melancholią błysnęły jej oczy.
Szczęście spromieniło go łunami, bo chociaż odeszła, nie przestała spoglądać na niego oczyma szczerego podziwu.
Służba zapaliła świece w pająkach, że bawialnię napełniło złotawe światło, w którem, niby kwiaty rozsypane, barwiły się cudnie stroje i piękne twarze. Ustały zabawy młodzieży, wszyscy bowiem skupili przed krótkiem fortepiano, stojącem pod oknem, do którego zasiadła Barssowa. Konopka wziął miejsce nieco z boku i wysokim, ślicznym głosem zaśpiewał piosenkę, śpiewaną w całej Polsce: »Już księżyc zaszedł, psy się
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/149
Ta strona została przepisana.