nad sąsiednimi dworkami, a przytem, jako przed kwaterą szefa regimentu i generała, stała zwykłe przed nim warta. Lecz dzisiaj zdał się być zamkniętym na głucho i jakby niezamieszkanym, we wszystkich oknach panowały ciemności, a przed bramą nie dojrzał ni jednego gemeina.
Barss próżno kołatał w żelazne blachy furty, umówionym sposobem, że, zdziwiony opieszałością odźwiernego, zaniepokojony nawet, wziął znowu za kołatkę, gdy naraz zamajaczyła przy nim jakaś postać, promień światła oblał mu twarz i zgasł. Cofnął się nieco strwożony.
— Dla przespieczności poniechano dzisiaj kołatki — objaśniał Barani kożuszek i, wpuściwszy go do bramy, rozpełzł się gdzieś pod Sfinksami.
Brama stała pusta i ciemna, tylko na skręcie schodów, prowadzących na piętro, roztlały stoczek dawał tyle światła, żeby jeno dojrzeć wielkie złocone drzwi. Bowiem za niemi, w ogromnej, mrocznej bibliotece, obstawionej po sufit szafami pełnemi książek, zebrał się był warszawski komitet wraz z delegatami prowincyi.
Sala była obszerna, pusta i prawie ciemna, gdyż palił się tylko jeden pięcioramienny świecznik, stojący na małym stoliku. Przy nim Działyński odczytywał po cichu list Kościuszki. K. Jelski, podkomorzy starodubowski, zaglądał mu przez ramię, a reszta sprzysiężonych stała opodal w posępnem milczeniu. W twarzach widniała denerwacya i zniecierpliwienie, lecz nikt nie zmącił ciszy.
Zgromadzenie było dość liczne i z różnych stron
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/154
Ta strona została przepisana.