Rzeczypospolitej zebrane. W żółtawych blaskach świec zaledwie majaczyły skupione w oczekiwaniach twarze i oczy, wparte w Działyńskiego. Wziął przy nim miejsce brygadyer Madaliński wraz z generałem Zajączkiem, a dalej stali zwartym kręgiem: J. Jasiński, ks. Meier, Aloe, major Czyż, Grosmani »municypał« wileński, J. Pawlikowski w ramię z Maruszewskim, nieulękli trybunowie chłopskiej wolności; Kapostas, bankier, Zeydlitz, major; Fr. Orsetti i P. Potocki od województwa Lubelskiego; A. Walichnowski, co dopiero przybyły z instrukcyami od egzulantów z Drezna, wojewodzic St. Ledochowski, Zieliński, podkomorzy nurski, kapitan Mycielski, J. Dembowski, sekretarz Ignacego Potockiego i jego ucho i oko, pozostawione w kraju. Było jeszcze paru cywilnych i oficyerów różnej broni, że Barss, przyszedłszy na ostatku, stanął już w cieniu za drugimi. Działyński, odczytawszy list, powiódł ciężkiemi oczyma po twarzach i ostatni wiersz przeczytał głośno:
— »Przymuszony jestem wyjechać, ale stawię się, kiedy będzie gotowość«. — Porwał się z krzesła i list rzucił o ziemię.
— To moja wina! — zawołał w pasyi — sam zabiegałem, aby stanął na czele insurekcyi, a widzę, że i bez niego swoje byśmy zrobili. Wszystko w gotowości, a Kościuszko podnosić aktualnie insurekcyi nie znajduje odpowiedniem i wyjeżdża z kraju — jęknął zrozpaczony, załamując ręce.
Wzburzenie zaszemrało w ciżbie i podniosły się głosy żalów i gniewów.
— Zwłoka może być w skutku gorsza przegranej.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/155
Ta strona została przepisana.