Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/165

Ta strona została przepisana.




V.

— Może dziś, a może jutro. Miej tu oko na wszystko.
— Wedle rozkazu — odparł Kacper, prostując się mimowoli. — Daleka droga?
— Do Paryża. O tem ma nikt nie wiedzieć, uważasz! — zastrzegał Zaręba.
— Uważam, panie poruczniku. Trzebaby zawinąć się koło tłumoków.
— Dopiero wieczorem zapadnie decyzya względem mojego wyjazdu, to jeszcze zdążysz. Zaglądałeś do ojca Albina, śpi?
— Gdzie tam! wstał równo z dniem i poszedł na mszę do Kapucynów. Obiecał wrócić na śniadanie, że ino go patrzeć.
— Trzebaby mu czem godnem brzuch wyłożyć.
— Byle miska była duża, to o smaki nie dba. Przywiózł nam ze Stoków cały wóz prowiantów, pół izby założyłem tobołami i beczułkami, jak na oblężenie.
— Coś długo marudzi na mieście.
Wyjrzał oknem w ulicę. Wązka szczelina Krzywego Koła prowadziła w Rynek Starego Miasta, jakby