— Powiedają, jako sama panienka tak go wyegzercyrowała! — szepnął Kacper.
— I cugi też niezgorzej włożone do służby — zwracał uwagę Maciuś.
— Pójdą wraz z chłopakami do artyleryi koronnej — udecydował Zaręba, na co wystąpił jeden z parobków i, podejmując go pod kolana, rzekł nieśmiele:
— Pokornie prosim służbę pod jaśnie dziedzicem.
— Starszy pan przysłał nas panu porucznikowi.
— A panienka Ceśka przykazowała służyć paniczowi do ostatniej pary...
— Przysięglim na to. My z własnej ochoty prosilim na wojnę — mówili, posobnie chyląc mu się do nóg i całując go po kolanach.
Rozczulony taką poczciwą dyspozycyą, sowicie im sypnął złotówkami, a przykazawszy Kacprowi, aby ich odprowadził do koszar artyleryi, gdzie mieli pozostać aż do jego powrotu z wojażu, poszedł na miasto, rozważając szczególną troskliwość Ceśki. Kłopotała go bowiem cale przyjemnie.
Właśnie był trębacz z wieży ratuszowej rozgłaszał południową godzinę, i ludzie, jakto było zwyczajnie po niedzielnem nabożeństwie, gęsto wysypywali się w rynek i przyległe ulice. Dzień też był po temu słoneczny i dosyć ciepły, jeno co wiatr burkoty czynił po dachach i tęgo rypał godłami, wiszącemi nad sklepami. Tłumy zalegały całe Stare Miasto, przepełniając niemałą wrzawą powietrze. Poczerniałe, a miejscami już srodze ukrzywdzone przez czas kamienice starożytnej struktury, jeszcze pełne śladów minionej spaniałości, wyblakłych
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/173
Ta strona została przepisana.