nów, by czynić jeno płone honory przejeżdżającym dygnitarzom. Inszej zgoła racyi nie miały. Zaś w samej bramie, pełnej na bokach nisz i komór, gmerały się dziady, skamlące o jałmużnę i polśniewało nigdy nie wysychające błoto. Przez wylot na Krakowskie-Przedmieście widać było kościoł Bernardynów i gmachy klasztorne.
— Mam ciekawą nowinę — zaszeptał Konopka, powróciwszy, gdy już weszli w bramę. — Chruszczow z pod Węgrowa wyciągnął ze swojemi rotami na Lublin.
— Wziął dyrekcyę na Warszawę — odszeptał — już mi o tem donieśli. Wygląda, jakby Igelström pragnął wszystkie swoje siły skoncentrować w stolicy.
— Okoliczność cale pomyślna dla naszych przygotowań po województwach.
— Utrafiłeś w sedno — i zaszeptał żywo. — To skutek rozszerzanych między pospólstwem wieści o zamierzonych napadach na jego komendy. Uląkł się, zwija obozy na Woli, ściąga dalsze posterunki i przenosi wojska do miasta. Mieszczanie srodze już na to sarkają, boć, w braku koszar, rozkwaterują żołnierzów po domach. Na tośmy niemałe kładli nadzieje. Rozproszonych łatwiej będzie pokonać. Nie dopuścić jeno, aby się zebrali do kupy.
— Mam krótką sprawę z naszym przyjacielem — przerwał mu Konopka, przystępując do Baraniego Kożuszka, siedzącego we framudze Bramy przy samem wyjściu na Krakowskie. Stary snadź musiał być dzisiaj w markotnej dyspozycyi, gdyż siedział jakiś osowiały, chmurny i milczący. Nie zaczepiał nikogo, jak to było
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/188
Ta strona została przepisana.