— Piękną Andzię utrzymuje Diwow, więc wypada mu się z nimi zadawać.
— I taka socyeta wymaga niemałych expensów, o ile zaś wiem, kapitana nie stać.
— Expensa ponosi nasza kasa. Imaginujesz sobie teraz, o co tu chodzi?
Juści że zrozumiał, odparł jednak ze szczerą awersyą:
— Nie na mój smak ta dziewka i ten proceder Kaczanowskiego.
— De gustibus. Ja miałem zagrać rolę czułego kochanka przy tej Chloe, ale się wyprosiłem u szefa. Kapitan majster w takich sprawach, z umarłego wyciągnie tajemnicę. Niczem niespłacone usługi nam oddaje.
Wyszli na Krakowskie. Sporo jeszcze snuto się ludzi pod domami. Czas był ciepły i w słonecznem świetle żywo barwiły się stroje, błyszczały okna i przelatujące pojazdy, jaskrawo malowane, za którymi podnosiły się tumany kurzów. Szli wolno, bo Konopka wciąż się komuś kłaniał, często przystawał ze znajomymi. Stosunki miał rozległe między sławetnymi a pospólstwem, jak i między miejskimi personatami. Zaś szczególną sympatyą cieszyć się musiał wpośród kobiet, gdyż często jakieś uwielbiające oczy podnosiły się na jego śliczną twarz. Nie zwracał jednak baczenia na te nieme hołdy.
— Gdzie tu stacya powozów do najęcia! — spytał Zaręba, patrząc na zegarek.
— Pod królem Zygmuntem, a opłaca się kursy w sklepie zegarmistrza Krańca.
— Muszę się pospieszyć na obiad, dochodzi druga.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/190
Ta strona została przepisana.