pustki, w handlach pustki, w kaletach pustki, a w twarzach przygnębienie. Ale niech-no dwór z Królem Jegomością powróci, będzie tu inaczej. Jedno tylko uważam nie zmienione, dziewczęta, rarytasy, że palce lizać! — Tu zatrząsł się w uśmiechu, aż mu zabrzęczały liczne pieczątki u dewizek.
— Nie myli się waszmość, Warszawianki są godne uwielbienia — wtrącił z zapałem Konopka.
— I co najcięższej kiesy złota — parsknął znowu cichym, lubieżnym śmiechem. — Spotkałem przed chwilą na Senatorskiej sławną Andzię. Znałem kiedyś ślicznotkę.
— Co to za biuścik, jaka nózia, jakie kolanko! Powiadam waszmościom, najprzedniejsze frykasy — śmiał się rechocąco, mamląc lubieżnie sprośnemi wargami.
W czem się pokazał tak obmierzłym, że Zaręba powrócił do przerwanej rozmowy z Konopką, lecz dojrzawszy wolny powóz pod kamienicą Wasilewskiego, kazał się zawieźć na Nowy Świat do pałacu Sułkowskich, zapominając pożegnać się z obydwoma. W drodze myślał tylko o Izie, bez radości jednak ni wzruszenia.