Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/194

Ta strona została przepisana.

strzegące; jakieś młode franty we fraczkach, z rozczochranemi głowami à la Caraciolla i z minami filutów. Na szarym końcu siedziało dwóch literatów: jeden chudy i mały, z twarzą wiecznego głodomora, w wyświechtanej zielonej bekieszy i z włosami jakby zjedzonemi przez mole, dawał ze siebie postać stracha na wróble; drugi zaś, pulchniutki, różowy, z brzuniem, wysadzonym nakształt runtowej michy, brzękający masą łańcuszków i pieczątek, w modnym fraku, z włosami trefionymi, z twarzą gładysza i zdobną w nos, zazierarający w blade, wązkie wargi, uśmiechał się wciąż z tajemniczą wyższością sawanta, tajemniczo spozierał dokoła i tajemniczym głosem prosił sąsiada o podanie soli... Zaręba znał niezgorzej te wszystkie persony, spotykane już od miesiąca na niedzielnych obiadach u podkomorzyny, i zarówno ich nie cierpiał, traktując jako pieczeniarzy i wydrwigroszów.
Rozmowa toczyła się leniwie o sejmie; zwłaszcza z racyi traktatu z Imperatorową, podanego właśnie do powszechnej wiadomości, wygłaszano lękliwe opinie, nie wiedząc, co o tem trzyma podkomorzyna, mająca dzisiaj postać cale nie dysponowanej do politycznych dyskursów. Nie ukrywała też swoich humorów, co najboleśniej odczuwał nieodstępny murzynek; dostało się również i księżniczce, siedzącej nad talerzem z miną głodnej i zmoczonej wrony, a po niej Zarębie, że był przepomniał wziąć z księgarni Netta jakiś najnowszy romans francuski.
Na dobitkę, po wetach, kiedy przechodzili do sa-