rozpakowywanym sprzętem, a prócz tego pod pawilonami piętrzyły się góry jakichś beczek.
Kasztelanowej już nie zastał, wyjechała na miasto z szambelanową, znalazł tylko szambelana w ogrodzie za pałacem, karmiącego młode pawie, trzymane w klatkach.
— Nie uwierzysz waść, jak będą kruche i pachnące — upewniał po przywitaniu. — Sekret w tem, żeby je tuczyć pszennemi kluskami zarobionemi śmietanką i muszkatołowemi gałkami. Najprzedniejsze delicye! — oblizał się smakowicie.
— Niejeden głodny paysan-by im pozazdrościł. Jak cudnie się pokazują stare! — wskazał na kilka pawi, które, roztoczywszy wachlarz barwistych ogonów, dreptały w miejscu, pusząc się i wraz czatując na okruchy smakowitego żeru.
— Widzę pana szambelana w dobrem zdrowiu i humorach.
— Nieprawdaż? — ożywił się radośnie. — Nadzwyczajną poprawę sprawiły mi te wody pyrmonckie, czuję się cale dobrze — porwał się z krzesła, robiąc parę kroków chwiejnych wielce. — Na konia lada dzień siędę — chwalił się, zasiadając z powrotem. — Pasiuchny! Paś! paś! — marniał pieszczotliwie na pawięta i, nabierając garściami kluski ze srebrnej tacy, trzymanej przez liberyjnego, karmił je z lubością.
— Iza pojechała z kasztelanową do księcia prymasa. Przysłał inwitacyę na swoje causetty. Odprawują się teraz w niedzielę. Poczekaj waść, powrócą za jaką
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/203
Ta strona została przepisana.