Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/209

Ta strona została przepisana.

Igelströma, gdzie między służbą miał swoich sprzymierzeńców. Znał go Zaręba z wielu cennych relacyi, ale teraz ani nawet zauważył.
— Ojciec Serafin chory! Leży u Kapucynów — posłyszał wreszcie jakiś szept.
— Ojciec Serafin? Co powiadasz? Nie mógł pojąć i, nie czekając odpowiedzi, ruszył w swoją stronę.
Stanął naprzeciw pałacu i patrzył w oświetlone okna i zajeżdżające powozy. Otwarła się złocona brama w kracie, oddzielającej pałacowy dziedziniec od ulicy, wystąpiły zbrojne straże dla honorowania prymasowskich gości, a na podjeździe jęły rozbłyskiwać pochodnie.
I jakby stężał w słodkiem wzruszeniu. Zbliżał się pojazd kasztelanowej, poprzedzany przez hajduka z pochodnią, mignęły mu w oczach zarysy obtulonych dam i biały habit dominikanina na przedniem siedzeniu.
Wszyscy się rozjechali, okna pałacu pogasły, brama się zawarła, straże powróciły do wartowniczej izby, a tylko dwóch gemeinów zostało przed kratami, chodząc wymierzonymi krokami, gdy, jakby się budząc z zamroczenia, przypomniał sobie naraz słowa dziada i pobiegł do klasztoru.
W korytarzach leżała noc i drgały przygłuszone śpiewy litanii odprawianej w kościele; lamentujący chór dobywał się jakby z podziemi, wznosił nabrzmiały prośbą, opadał zwiędły w żałościach i, odpływając w jakiejś dalekości, znaczył się smugą kadzielnych zapachów i łkań pogubionych w mrokach.
W jakimś załomie korytarzów, pod czarnym krzyżem, rozpiętym na ścianie, bielała w brzaskach oliwnej