Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/214

Ta strona została przepisana.

powietrze. Aż ów mroczny i zionący stęchlizną sklep, w którym dyskutowano, zaczął przybierać postać świątyni, nieśmiertelnemu bóstwu wolności wzniesionej, gdzie wzmożone czucia i spłomienione wiarą serca składały ofiary najświętszych marzeń. Wierzyli bowiem całą swoją istnością, jako sama już wolność uczyni człowieka cnotliwym, a skoro odmienią się prawa i padną tyrani, wieczna szczęśliwość będzie udziałem nowej ludzkości. Królestwo Boże ziści się na ziemi.
Tajnie sformowana sekcya »Obrońców wolności« nie imponowała liczbą, lecz duchem prawdziwego jakobinizmu i determinacyą na każdy azard w imię ojczyzny i wolności. Mieli się za zbór wiernych świętego, powszechnego Kościoła Rewolucyi, za niezłomnych strażników praw człowieka i rycerzów wolności. Szczególniej Konopka, jako gorący apostoł uciśnionych, żywym głosem nędz i krzywd dawał obrazy niedoli milionów, oczekujących wyzwolenia, w czem mu sekundowała jedna z masek wzruszonym a zapalczywym głosem.
— Kobieta! — pomyślał Zaręba, łowiąc jej śliczne brzmienia, gdyż postaci, obwiniętej w ciemną czaję i zatopionej w mrokach, nie potrafił ogarnąć oczyma. Nie brał udziału w dyskursach, czując się dziwnie znużonym przygodami całego dnia.
Pilnie jednak nasłuchiwał i nieraz miał na ustach cierpką uwagę, nie znosił bowiem pustych retoryczności, a nazbyt tkliwe, górne i odległe celom insurekcyi wywody Konopki przyprowadzały go do zniecierpliwienia. Ale milczał, nie pragnąc zażegać sporów i kontrowersyi.