Kiedy Trębicki skończył pisanie, ks. Meier zwrócił się do niego z przemową.
Sprawa była niezmiernej doniosłości, trzeba było zawieźć listy Chomentowskiemu do Paryża i jak najrychlej powrócić z odpowiedzią. Zaufanie sekcyonistów jego właśnie wybrało do tej czynności. Szło o przyśpieszenie uzyskania pomocy Francyi, dawno już obiecywanej, a wciąż odwłóczonej. Rzecz całą kartowano w tajemnicy przed Wielką Radą i moderantami, spodziewając się, iż w razie pomyślnego skutku, sekcya »Obrońców wolności« weźmie rządy kraju i pokieruje insurekcyą w myśl jakobińskich zasad i zgodnie z widokami francuskiej rewolucyi.
— Nic nas tedy nie złamie i wybije ostatnia godzina tyranom! — wołał Konopka.
— I pochodnia prawdy i wolności zaświeci nad podłym egoizmem i przemocą.
— Wolni z wolnymi, równi z równymi, oto iszczą się szczytne marzenia filozofów.
Przerwał te głosy ks. Meier i, całując Zarębę w policzek, rzekł uroczyście:
— Weź braterskie pocałowanie na drogę!
Po nim całowali go drudzy i wtedy utwierdził się w podejrzeniach co do jednej z masek, uderzywszy się o jej strome piersi, ukryte pod obszerną czują.
— Kto to może być? — łamał sobie głowę, wychodząc ze sklepu.
Przed wyjściem na podwórze dopędził go zadyszany Konopka.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/215
Ta strona została przepisana.