więzienia, strzeżonego przez znaczny oddział gwardyi municypalnej. Wyczekiwali cierpliwie codziennego widowiska: wyprowadzania na śmierć »wrogów ludu«. Jakby wezbrane wody wypluły na swoje brzegi wszystkie szumowiny i zgrzęzy Paryża, tyle się tam roiło ohydnych postaci, twarzy okropnych, spojrzeń zbójeckich, łachmanów, nędzy i człowieczego plugastwa. Przemiękłe, brudne szmaty gazet, afiszów i świstków krążyły z rąk do rąk, czytano je głośno i namiętnie dyskutowano nad ewentami rewrolucyi. Niekiedy zrywała się jakaś ochrypła piosenka, to jadowity dowcip budził śmiechy zgrzytliwe, albo padały namiętne oskarżenia przeciwko tyranom, że tłum kołysał się ze złowrogim pomrukiem przekleństw, a zaciśnięte pięście groziły miastu, groziły wszystkim zemstą i zagładą.
Przy wstępie na most, pod olbrzymią rzeźbą Dawida, wyobrażającą pokonaną hydrę tyranii, tulił się kramik, osłonięty daszkiem, gdzie sprzedawano portrety głośnych osobistości, medale, broszury i przeróżne relikwie i oznaki rewolucyi.
— Kupujcie ojca ludu, Marata! — wykrzykiwał nieustannie chuderlawy człowieczek, zabijając o ramiona skostniałe ręce. — Kupujcie sylwetkę M-me Coco! Kupujcie spowiedź Egalité! Kupujcie czapki wolności! Kupujcie pamiątkę Bastylii...
Zaręba, stojący obok z Chomentowskim, zażądał miniaturowej Bastylii.
— Tysiąc franków, obywatelu! Ze śladami krwi zdobywców, tysiąc pięćset, asygnatami — dorzucił prędko. — Kupujcie puginały na tyranów! — wrzeszczał,
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/219
Ta strona została przepisana.