bów traktował go za swojego. Miał opinię wolteryanina i farmazona, bo rad przy okazyi dworował sobie z księży i prawił krotochwile o cudach; puszczano mu to płazem ze względu na wiek i nielitościwe drwiny, jakiemi umiał ośmieszać swoich adwersarzów. On to, nagi, w bachusowy jeno wieniec przystrojony, jeździł po Lublinie w motyi z Granowskim, na ogromnej beczce piwa. Nie lubił jednak o tem wspominać.
— Cóż to dzisiaj? piątek — zawołał naraz, przeglądając się w zwierciedle. — Trzeba się przybrać w odpowiedni kolor, coś postnego, exemplum szczupak z szafranem.
— Dzisiaj będą karasie w śmietanie, zwierzyła mi pod sekretem ciotka Bisia — podsunął Sewer, biorąc niemałą uciechę z jego zafrasowanej twarzy.
— Patrz-no, to znowu zmienia maść... karasie w śmietanie — zamedytował się, trzaskając raz po raz palcami. — Hm, trudny wybór. Adam, frak w piusowe prążki na dnie słomkowem przynieś, a spiesz się, kanalio! Możnaby i różowy w paski zielone, takaż westa w złoty rzucik — zakręcił się niespokojnie — Adam!
Sewer wyszedł, bo stary elegant nieraz do samego południa bizdził się nad przystrojeniem i, nie mogąc się zdeterminować, nie pokazywał się na pokojach, zwłaszcza jeśli mieli być goście.
Zajrzał do sąsiedniej stancyi, na kwaterę imć Sulickiego, Barszczanina, towarzysza słynnego pułkownika Zaręby, którego okrutny Drewicz, pojmawszy w niewolę, tak storturował, że już nie przyszedł do zdrowia i rozum mu się nieco pomieszał, ale ujrzawszy go klę-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/23
Ta strona została przepisana.