Hotelik miał na dole kawiarnię licznie odwiedzaną, gdzie gromadzili się najkrwawsi teroryści z całego przedmieścia i zbrojne sekcye jakobinów, zawsze gotowe do wystąpienia w obronie wolności. W nizkich, niezbyt obszernych stancyach, słabo oświetlonych, panował wieczny mrok, zaduch wina i wrzało od rana do późnej nocy. W pierwszej izbie od ulicy, nieco większej i widniejszej, siedziała za ladą chuda jejmość w okularach, z rudym kotem na łonie, zajęta robieniem pończochy i dozorem córek, usługujących gościom.
Kiedy wszedł Zaręba, kawiarnia była już pełna ludzi, gwarów i tytuniowego dymu. Przysiadł gdzieś pod ścianą i zażądał jedzenia, lecz nim mu przynieśli, wypłynął z kuchennych czeluści sam patron, imć Filip, przechrzczony rewolucyjną wodą na Brutusa, człeczyna miernej postawy, ale bystrych oczu i rezolutnej twarzy. Persona to była znaczna na przedmieściu i wpływami sięgała aż do Komuny i dla wielu groźna. Wyznawał bowiem najkrwawsze zasady i, mieniąc się prawdziwym filantropem i przyjacielem ludzkości, sporo już arystokratów i zdrajców ludu wysłał na szafot. Pozostawał kiedyś w przyjaźni z Łazowskim, jednym z głośnych przywódców rewolucyjnego motłochu, i miał związki z Polakami. Sam Robespierre się z nim liczył, a Couthon często odwiedzał. To były racye, dla których Chomentowski zakwaterował u niego Zarębę, że znalazł się jakby na samem dnie rewolucyjnego kotła.
Słuchał pilnie, usiłując zachwycić rewolucyjnych nowin, ale traktowano jeno partykularne sprawy, przeplatając je pieprzną anegdotą i grą w domino. Trzask
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/240
Ta strona została przepisana.