dłości, knujące zdrady z rojalistami. A wzburzony przypomnieniem nieprzyjaciół Republiki, jął grzmieć, jakby na trybunie.
— My wiemy, kto podburza przedmieścia! My wiemy, kto spiskuje przeciwko ludowi! My wiemy, kto ogładza patryotów! kto rozpowszechnia fałszywe asygnaty! kto daje przytułek emigrantom! Wiemy wszystko i biada zdrajcom! — wołał słowami Robespierre’a i z uczuciem Brutusa. — Gilotyna czeka! — dokończył groźnie, podciągnął opadające hajdawery i, strzepawszy z kurzu jakiś stołek, stojący mu na drodze, zabrał naczynia i wyszedł.
I wszyscy byli dzisiaj dla Zaręby przedziwnie jakoś uprzejmi i życzliwi; nawet sąsiedzi z piętra przychodzili uścisnąć rękę człowiekowi, którego wyróżnił Couthon, zapewniając go o swoich prawdziwie jakobińskich maximach. Przyjmował wynurzenia z taką pańską łaskawością, że najczerwieńsi sankuloci odchodzili ujęci jego dwornemi manierami. Zasię przy drzwiach czyhała na niego wczorajsza znajoma Szła pod pretekstem sprzątania jego pokoju. Nie wspominając nocnej przygody, rozpytywał ją ciekawie o Fort’a.
— Pragnie z tobą zgody, obywatelu! Już z tem dzisiaj przychodził do ojca! Ale mu nie wierz! Wogóle nie dowierzaj nikomu! — ostrzegała tak gorąco i z takiemi rumieńcami na ślicznej twarzy, że przygarnął ją do siebie. Nie wydzierała się i owszem oddając namiętnie pocałunki. — Właśnie wczoraj chciałam cię ostrzedz, usiadłam, żeby poczekać na ciebie, i zasnęłam...
Odbiegła na stancyę, przejrzała się w zwierciadle
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/253
Ta strona została przepisana.