odzież i buty dla wojsk walczących na granicach i radośnie zapełniał luki w wyszczerbionych szeregach. Najheroiczniejsze ofiary i cierpienia miał sobie za ordynaryjną powinność. Dawał wszystko, nie żądając wzamian nic, nad wolność umierania za ojczyznę.
Niemniej zdumiewały go wojska wynędzniałe, prawie bose i obdarte, lecz maszerujące z Marsylianką na ustach i w postawach tak dumnych i pełnych wspaniałego męstwa i uniesienia, że zdali się podobni orłom, lecącym na zwycięstwo. Byli to wolni obywatele, nie poddaństwo napędzane kijem, obywatele, którzy na głos ojczyzny zrywali się walczyć za nią i umierać.
Boże, jakżeby porwał za karabin i powiódł te święte legiony aż na pola Ukrainy!... Żołnierzem bowiem czuł się nadewszystko i w żołnierza kładł wszystkie nadzieje. Więc też codziennie rano leciał pod ratusz, gdzie się odbywały egzercyrunki i parady oddziałów, wysyłanych na plac boju, a nasyciwszy duszę lubym obrazem, włóczył się po niezliczonych kawiarniach i klubach; bywał w Cafée Choisella, gdzie mieli wstęp tylko najżarliwsi Jakobini; w Cafée Patui, gdzie mrowiło się od royalistów, agentów Pitta, Muscadius i gdzie głośno drwiono z Republiki a złodziejów przezywano »czynnymi obywatelami«; w Cafée Venua przy St. Honoré, naprzeciw klubu Jakobinów; w Cafée Chretien na rue Favard, gdzie zbierali się moderanci; w Cafée Herou, zawsze przepełnionej sankulotami, lizaczkami gilotyny i tłumem rewolucyjnych morderców; w Cafée Randezvous, gdzie można było spotykać byłych księży, byłych arystokratów i ludzi gotowych na każdą zbrodnię;
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/258
Ta strona została przepisana.