— Każę dzisiaj założyć na noc cugowym i zobaczymy — szepnął z uporem.
Wynurzyli się wreszcie na jasny świat, szeroka dolina łąk, gęsto poznaczonych stogami siana i kępami drzew, ciągnęła się niedojrzanym pasem, zaś tuż pod parkiem wlokła się rzeka, porozlewana w zatoki, jeziorka i moczary, zarośnięte trzciną wody płynęły leniwo, skrząc się w słońcu drobniuchną łuską. Ostry zapach bagna zawiercił w nozdrzach. Stado cyranek zerwało się z sitowi, huknął strzał i dwie okręciły się w miejscu i spadały ciężko. Ojciec Hiacynt zagwizdał szczególnie, coś chlusnęło w szuwary, a po chwili wysunęła się wydra z kaczkami w zębach.
— A co, nie mówiłem, że się znajdzie! — wołał tryumfująco. — Mądra Basia, dobra Basia, poczciwa Basia! — klepał ją pieszczotliwie po grubym karku. — Zaciągniemy pod wodę, w dołach zdarzają się godne sztuki. Chcesz z nami?
— Pójdę stroną, może jeszcze co ustrzelę. Nabijał długą ptaszniczkę, wydra wiła mu się koło nóg w nieustannych, wężowych skrętach, ale na próby głaskania szczerzyła drobne, haczykowate zęby i groźnie mruczała.
Płaskie, długie łodzie spłynęły cicho na rzekę, sieć opadła, znacząc się tylko na gładzi półkolem pływaków, ciągnęli się pod wodę długimi drągami, zwolna i ciężko, gdyż dno było grzązkie i zarośnięte.
— Sewer! — wołał za nim jakiś głos niedaleki.
Odwrócił się śpiesznie, z gąszczów wynurzyła się Marynia.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/26
Ta strona została przepisana.