przyprowadzając do gniewu na przeciwne losy, iż skrupiło się to na Maciusiu za jakieś nieporządki.
— Rozprawię ja się z tobą w domu — groził, wysiadając przed pałacem Borchów.
W ogromnej sali czekało parę osób jakby swojej kolei: handlarze, suplikanci, jakich nigdy nie brakowało w pańskich przedpokojach, Bernardyn po kweście i zakwrefiowane damy, lecz rzucał się w oczy jakiś jegomość wychudły, czarno odziany, z bladą twarzą, rozwichrzonych włosach i z rulonem papierów w ręku.
Pani jeszcze nie wstała, bowiem modą wielkich dam przyjmowała w sypialni wizyty przyjaciół, załatwiając przytem i różne pilne sprawy.
Zaręba szedł przez pokoje jakby na ścięcie, nie wiedząc w jaki sposób zacząć. Niepodobna mu było wręcz powiedzieć: Proś Zubowa! Już liberyjny otwierał przed nim ostatnie drzwi, gdy miał jeszcze ochotę uciekać, ale wszedł mężnie i posuwistym krokiem zbliżył się do łóżka. Iza przywitała go radosnym uśmiechem i, ściskając mocno rękę, kazała usiąść przy sobie i zaczekać chwileczkę, gdyż była zafrapowana przymierzaniem klejnotów, które jej podawał jakiś handlerz; drugi stał z boku z pękami sobolowych skórek, trzeci podsuwał jej pod oczy pudło z pachnidłami, czwarty zaś, Tatarzyn we wzorzystym chałacie i czerwonej krymce na szpiczastej głowie, złożył przed nią przecudne wschodnie bławaty. Wszyscy naraz mówili, zachwalając jeden przez drugiego swoje towary. Pokojowa trzymała przed nią owalne srebrne zwierciadło, druga pomagała w przystrajaniu klejnotami głowy.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/310
Ta strona została przepisana.