Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/312

Ta strona została przepisana.

Zapłaciła mu wdzięcznem spojrzeniem, myśląc o wygórowanej cenie soboli, o które targowała się z nieoczekiwaną biegłością. Lokaj przyniósł jakiś list, odpisała na niego, wydawała dyspozycye służbie, a w przerwach mówiła.
— Ojciec kazał mi donieść o tobie, a ja nic nie wiem...
— Jakże sobie podoba w Petersburgu?
— Bardzo. Był przyjęty od Imperatorowej z wyróżniającą łaskawością.
— Jakże mnie radują takie splendory! Myślę, że bez paru tysięcy dusz, otrzymanych gdzieś w kordonie rosyjskim, nie powróci do Warszawy.
— Nic nie wspominał o powrocie. Gdzieżeś balował przez całą jesień?
Odprawiła wszystkich z pokoju i, naciągnąwszy kołdrę pod brodę, wparła w niego badające oczy.
— Bawiłem w Wielkopolsce u przyjaciół. Ale imaginowałem zastać cię już obleczoną w zakonny habit — wyrzekł z udaną powagą.
— Gdyby nie przeszkody ze strony szambelana, kto wie, czybym tego nie uczyniła.
Chciało mu się roześmiać z tej deklaracyi, lecz tylko rzekł galantuomnie:
— Świat straciłby najpiękniejszą kobietę, ale Kościół mógłby zyskać nową świętą. Straszno mi jednak pomyśleć cię sypiającą we Włosienicy i biczowaną...
— Nie, nie! — wzdrygnęła się przed wystawionym obrazem. — Chociaż opowiadała mi ciotka Zawi-