filutem, sprawnie zabiegając o dukaty i protekcyę. Ale na jego nieszczęście oznajmiono grafa Zubowa.
Zaręba porwał się do wyjścia, nie zdążył jednak bowiem ukazał się piękny hrabia, bożyszcze dam i głośny bohatyr alkowianych wiktoryi; z oficyerską szarmanteryą, posuwiście, głośno i z ferworem ruszył całować rękę szambelanowej.
Napełnił sypialnię zapachem francuskich wódek pomad, pudrów, tkliwie cedzonych duserów i swoją okazałą, extraordynaryjną osobą, a przysiadłszy, dopiero raczył zauważyć Zarębę, podając mu rękę z niemałą łaskawością.
— Znamy się z asamblów hr. Ankwicza w Grodnie — objaśniał Izie Zaręba.
— Być może. Prawda, przypominam sobie nazwisko waszmości z jakiejś awantury...
— Chyba z racyi głośnego napadu von Bluma na moją kwaterę! — przypominał z nieporównaną szydliwością. — Biedny kapitan, w całym zysku wziął po pysku, jak się u nas mówi! — dorzucił, bijąc w niego zaczepnemi spojrzeniami.
Zubow poruszył się. Zmierzyli się oczyma. Graf, pokrywając nagle zrodzony gniew uśmieszkiem skłopotania, zwrócił się do Izy. Rozmowa patoczyła się w materyach zdarzeń stołecznego życia. Obaj równocześnie poczuli do siebie niewytłómaczoną awersyę, więc tem usilniej chowali ją pod ugrzecznione, dworne uprzejmości.
Pogarszała sytuacyę Iza, w szczególny sposób wyróżniająca Zarębę, który, rozumiejąc przykrość, jaką
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/315
Ta strona została przepisana.