nad pięknością Polek i polską cnotą gościnności. Każde jego słowo zdawało się dźwięczeć złotem najgłębszej szczerości. Zaręba nie dał się jednak wziąć na lep sentymentów, przeczuwając w nim przyczajonego wilka i brutalną duszę satrapy. Zaciekawiał go ten rodzaj człowieka, jaki w Polsce nie był nawet do pomyślenia — człowieka, wyniesionego z nicości aż na stopnie tronu, dzięki jeno gładkości i wigorowi własnego brata.
Na jednej ze ścian bawialni wisiały rzędem konterfekty królewskiej rodziny francuskiej w okrągłych, medalionowych ramach, spowiniętych krepą w znak żałoby. Pod wyobrażeniem Ludwika XVI położono napis:
»Il sent aimer, souffrir et pardonner«.
Pod portretem królowej:
»O perfidie! O crime! O jour fatal au monde!
O mort toujours présente à ma douleur profonde!«
Zaś ostatni, pod dziecinnem, ślicznem obliczem żyjącego jeszcze Delfina, brzmiał:
»Eh quoi, tous le malheurs aux humains réservés,
Faut-il si jeune encore les avoir éprouvés«.
Zubow, przeczytawszy głośno, wyrzekł z niepohamowaną pasyą:
— Gdyby mi dano być gubernatorem Francyi, uśmierzyłbym rychło te królobójcze kanalie. Wstyd dla oświeconej ludzkości, że takie potwory jeszcze żyją.
— Próbował ich cesarz nawracać do cnoty posłuszeństwa, próbował król pruski, próbował Pitt wespół