— Czyby nie można udać się do króla o pomoc? — spytała po długim namyśle.
— Żeby kto chciał wnieść do niego suplikę!
— Sprawa, widzę, ważna, sekret musi być zachowany, chyba jabym spróbowała!
Zdumiony tą niespodzianą gotowością, okrył jej ręce wdzięcznymi pocałunkami.
Ożywiła się bardzo, coś jak różany cień zawisł na bladych jagodach. Powstała zdeterminowana, lecz długą chwilę czuć było w niej walkę postanowienia z wahaniami i obawami.
— Dobrze, tylko o tem nie ma nikt wiedzieć, nikt! Rozumiesz waćpan.
— Kawalerski parol, jako słowa z gęby nie wypuszczę — zapewniał skwapliwie.
— Całą duszą poślubiłam sprawę insurekcyi, więc wszystko, co do jej powodzenia konieczne, uczynić mam za świętą powinność — zdeklarowała otwarcie. — Niepodobna, bym nie uzyskała przychylnego responsu. Napisz waćpan dla króla obszerną konotatkę o Francuzie, a mnie o nim naucz, abym się w czem nie splątała.
W kilkanaście minut wiedziała już najdrobniejsze okoliczności.
— Nim zdołam sprawę przywieść do pomyślnego skutku, parę dni zejść może. Król musi być umęczony pracą i obowiązkami. Zaglądaj do mnie często. Mógłbyś przychodzić na obiady, miałabym z kim pomówić. Mnie z Izą i jej kompanią wszystko różni. To inni ludzie. I tacy wszyscy poziomi, na ordynaryjne uciechy czuli
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/319
Ta strona została przepisana.