Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/324

Ta strona została przepisana.

sknione oczy. Czekała, że przemówi do niej dawnym językiem, modliła się chociaż o jedno słowo, o najmarniejszą jałmużnę choćby tylko pamięci...
On zaś w obawie, żeby nie wybuchnęła płaczem lub spazmami, czego nie cierpiał, wyrzekł głosem oziębłego zniecierpliwienia:
— Może przysłać medyka? — Nie silił się nawet na ukrycie nudy i niechęci.
Podniosła się nagle, jakby smagnięta biczem. Zagrała w niej krew ostatniej z Szydłowieckich, głos odzyskał siłę i pewność, w oczach zamigotały błyskawice.
— Dziękuję Waszej Królewskiej Mości, już mi lepiej — sprostowała się dumnie, przedstawiając w krótkości swoją prośbę za Volange’m.
Król sposępniał i, rozwierając bezsilnie ramiona, zawołał:
— Nic nie zaradzę. Rzecz ta należy do marszałkowskiej jurysdykcyi, ale Igelström uzurpował prawo decydowania w tych materyach. Sam rozporządza tymi łowami na Francuzów i więzi ich przeważnie w swoim pałacu. Miałem już liczne relacye o jego gwałtach.
— Twoje królewkie słowo może jednak dać wolność temu nieszczęśnikowi.
— Musiałbym o niego prosić Igelströma, a ja tego zrobić nie mogę. Jeszcze mi nie złożył swoich credenciales, mianujących go ambasadorem; udaje chorego i zwłóczy, aby mnie więcej upokorzyć. Na każdym kroku czyni mi przykrości. Niegodny to sługa wspaniałomyślnej Monarchini. Cała nadzieja, że może go wkrótce odwołają. To człowiek gruby, gotowy do przegwałcenia