skie szczebioty, nim zdołał wyłożyć Kilińskiemu, o co mu chodziło, i dać list do Volange’a.
— Rzecz to niemałej wagi. Będzie miał aspan trudności z doręczeniem.
— Moja w tem głowa, żeby się udało. Pójdę do niego niby to z butami, a nie uda się sztuka, fortelów mi nie zbraknie! Wieczorem doniosę o skutku. Jak Kiliński powiada: zrobię, to już jest zrobione! — upewniał chełpliwie.
Uspokojony w tym względzie porucznik ruszył dość ociężale na Miodową.
Na świecie była odmiana. Po nocnym mrozie nie zostało śladów, miało się nawet na odwilż, a tymczasem śnieg padał kłaczastymi płatami, zasnuwając miasto białą, rozdrganą przesłoną.
Na ulicach panował ruch znaczny i co chwila przelatywały jakieś sanie i kupy ośnieżonych jeźdźców. Rzegotania janczarów brzmiały nieustannie. Zaręba przemierzył Miodową ze dwa razy, zajrzał w dziedziniec Igelströmowego pałacu, jak zwykle zapełniony żołnierstwem i pojazdami, i jakimś przymuszonym krokiem wszedł do pałacu Borchów.
— Pani szambelanowa chora i nikogo nie przyjmuje — meldował liberyjny.
— Przyjeżdżał już kto?
— Sam graf Zubow był dwa razy i różne państwo.
Szedł po schodach wolno, pełen wahań i dręczącego niepokoju.
Szambelan w szlafroku jeszcze, z obwiązaną głową,
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/334
Ta strona została przepisana.