pachnący octami, siedział w bawialni, a nie dopuszczając go do głosu, zaskrzeczał płaczliwie:
— Powiadam waści, arabskie awantury! Dziw mi głowa nie pęknie, nie spałem całą noc, chory jestem, rozbity! — zajęczał, wąchając trzeźwiące sole.
— Cóż się stało? — zatrwożył się nie na żarty.
— Sameś to waćpan sprawił, a teraz się dziwujesz — patrzył podejrzliwie.
— Iza wczoraj przepadła z pośród gości. W głowę zachodziłem, co się z nią stało! Waćpan także się gdzieś zapodziałeś. Musiałem zaimprowizować historyę nagłego zasłabnięcia Izy i, dla lepszego upozorowania, posłałem po doktora. Graf Zubow również sprowadził swojego. Zrobiła się arabska awantura! Zapachniało skandalem. I gdyby nie Terenia! Hi! hi! wpakowała do łóżka Magdusię i, wytrzaskawszy po pyskach, pokazała ją doktorom. Hi! hi! ucieszna historya. Pani szambelanowa zaś promenowała się po nocy i mrozie.
— Bolała ją głowa i chciała się nieco przewietrzyć — wtrącił niepewnym głosem.
— Taka brawada w asyście kogoś drugiego mogłaby pobudzić do plotek — ciągnął z drwiąco czułym uśmieszkiem, że Zaręba poczuł się jakby pod pręgierzem. — I co waść powiesz, doktorzy znaleźli Magdusię chorą! Hi! hi! dziewka niby rzepa! Wszyscy się zaniepokoili, a graf raczył już dzisiaj dwa razy dowiadywać się o zdrowie Izy...
— Mam nadzieję zobaczyć ją w dobrem zdrowiu.
— Terenia upewnia o jej chorobie. Kaprysi, jak
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/335
Ta strona została przepisana.