brzyły się kabalistyczne znaki, hebrajskie zgłoski i dziwaczne hieroglify. Zielona, kryształowa kula, zawieszona w górze, rozsiewała świetlisty miał. Kapostas siedział pod nią nieruchomy, w czarnej szacie, pokrytej zodyakalnemi wyobrażeniami, na głowie miał jakby tyarę w kształt rogatego księżyca uczynioną, zaś w ręce wyciągniętej czarodziejską pałeczkę, zakończoną głową węża. Zdawał się być daleki wszystkiemu światu, oczy miał przywarte, a co pewien czas powtarzał jakieś słowa niezrozumiałe, mówił przeciągle, śpiewnie a z żarem niezmiernym. Naprzeciw pod ścianą widniała skulona postać w masce i długim płaszczu, powtarzająca niby pacierz jego słowa i tymże sposobem. Scena była osobliwa, zgoła jakby z bajki o czarnoksiężnikach.
Słyszał wprawdzie, że Kapostas jest członkiem sekty Illuminantów i oddaje się jakimś magicznym praktykom, ale uważał to za złośliwe bajędy. Przyjrzał się więc uważnie i, nie pojmując nic, wyniósł się jak tylko mógł najciszej. Wydawało mu się to stworem chorej imaginacyi.
Znał bowiem Kapostasa człowiekiem wielkiej nauki, rozsądku i głębokiego patryotyzmu. Ciężko mu było pogodzić się z tem, co widział.
— I przebrał się na Cagliostra! Maska ma kształt tamtej z podziemi Dziarkowskiego! — rozmyślał i, z zabobonną trwogą nasłuchiwał znowu tych głosów, sączących się przez pułap.
Ucieszył się też przyjściem Francuza i zaprowadził go do odległej stancyi, żeby czasem nie dosłyszał. Rozmawiali z godzinę. Volange, okazując się agentem
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/366
Ta strona została przepisana.