ble. Obawiano się jego języka i przenikliwego rozumu, ale gdzie się pojawił, tam dopiero musiała być rzetelna zabawa. Noszono go za to na rękach i fetowano. Starościna Kossowska uwielbiała go za humor i nienasyconą ochotę do zabawy, był też jej najzaufańszym dodoradcą w kwestyach balów, jakie ciągle urządzała, i rezydował też najczęściej u niej w Bełżycach. Dzisiaj jeno coś chodził po pokojach markotny i osowiały, aż szepnął starościnie:
— Tu się ma na pogrzebową stypę, pachnie medykamentami...
Onufry zalał mu te humory węgrzynem i powiódł do bokówek, w których już ćwiczono maryasza lub w faraonie próbowano kusić płochliwą fortunę.
Już tu i owdzie przepijają, już węgrzyn leje lube wigory i do przyjacielstwa przymusza. W jadalni gną się stoły pod srebrami, farfurem i cyną, zaś z ogromnych mich kurzą smakowicie bigosy, szynki i dziczyzna. Pozłociste konwie szumią piwem domowem. Na legarach spoczywają angielskie w pękatych beczkach w grzecznym ordynku ze smolistymi antałami węgrzyna i francuskich. Brzuchate gąsiory miodów przednich czekają swojej kolei na policach. Cale możny dostatek rzuca się w oczy. Liczna służba jeno czyha na każde zachcenie gości. Roznoszą grzane wino zaprawione korzeniami, konfitury mieszane ze świeżo spadłym śniegiem, bawaruazy i czego dusza zapragnie. Wszędzie wesołe twarze, śmiechy, rozmowy, zabawa niewymuszona, bujna i przystojna. Miecznikowa, czuwa nad ładem
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/389
Ta strona została przepisana.