Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/430

Ta strona została przepisana.

jemy. Potem poszlim do »Indyi« i do Poltza na Podwalu. Kapnęło nam półszosta złotego i poczęstunek.
— Dał ci ks. Meier karteluszki z wierszami?
— Kuba, posiewa je gdzie można. Teraz bierzemy dyrekcyę na Nowy Świat.
— Gdzie się Kacper podziewa?
— Tam z gwiazdą na przedzie. Żeby to który z naszych panów zobaczył, jak pokazujemy!
— A do pani Barssowej idźcie pokazać, tam dzisiaj zebranie...
Konopka wrócił do sani. Dopiero wtedy, milczący jak głaz, Radzymiński wyznał pod kawalerskim parolem swoje zgryzoty i zamierzenia względem Zubowa.
Konopka, gwałtowny z przyrodzenia, słuchał jednak spokojnie, jeno ciche klątwy dawały poznać gniew wzbierający. Zbierał czas jakiś myśli, aż rzekł uroczyście, wyciągając rękę:
— Cały się oddaję do dyspozycyi. A szubienicznik, a hycel! Zaraz, Marcin wspominał o pikniku w Marymoncie. Zubow wyprawia! Szczególna okazya! Świta mi fortel nielada! Ażeby go z tej zabawy podebrać, jak wronę z gniazda. Sztych przyłożyć do gardzieli, a kańczugiem do spełnienia powinności przyniewolić. Traktament słuszny i w proporcyi położonych zasług — wrzał cały i jego płodna imaginacya przybierała już wszystko w prawdy postać akuratną. — Jakże się to widzi rotmistrzowi?
— Wykoncypowanem wspaniale. Księdzabym miał na tę okoliczność. Właśnie ów Serafin, którego mi polecał Zaręba.